Rafał Różewicz - prezentacja |
Versus
Każdej nocy czekam aż przyjdzie, powtarzam sobie: „Za chwilę wyłoni się z głębi czarnego lądu”, choć to raptem kilka przecznic za oknem. Słysząc
jej kroki, motocykliści przerwą koncert, operator czyszczarki zaśnie za kierownicą, upojeni zwycięstwem kibole zapomną tekstu piosenki.
Nastanie pokój. Będzie trwał, dopóki od wschodu nie zawita ten, któremu nie oprze się żaden budynek. Przy wejściu utworzy sąd kapturowy, psom
przywróci ojczystą mowę. Część osób wsadzi do wagonów, reszcie wręczy młoty i wiertarki (narzędzia słuchu; wtedy wieść o przewrocie dotrze ostatecznie do ucha).
Tamtej pozostanie odwrót. Nocna kontrofensywa ku uciesze zniecierpliwionych sojuszników.
Uchwycone na leżąco
Przypadkowo ułożone książki nie świadczą o przypadkowości wiedzy, raczej o szerokim kręgu zainteresowań –
jakby nie patrzeć, na drodze do takich wniosków zawsze staje centralnie położony budzik, wielkością przyćmiewający dokonania führera
(kilkaset stron świadectw w grubej, czarnej okładce). Prócz nich jest jeszcze kurz, który powinienem dawno stąd wykurzyć, tak jak tony poezji –
przez nie półka zaczęła zdradzać objawy załamania. A ja nawet nie mam tylu dzieł nihilistów, żeby podtrzymać ją przy życiu –
wszyscy dali złapać się w sieć. Książki wciąż naciskają na półkę. To ich zemsta zza grobu.
Ślady
Przemycanie przedmiotów. Na pierwszy rzut oka nie rzucających się w oczy: lakier, gumka, szczotka do włosów leniuchująca na kanapie – w oczekiwaniu na coś, co się jednak wydarzy (obiecała, więc wróci. Za tydzień,
nie dwa, trzy). Z nową torbą przewieszoną przez ramię, a w niej: książki, niby lepsze, bo przywiezione z Anglii. Im więcej książek, tym mniej świata dla gospodarzy domu, który staje się świadkiem własnych, powtórnych narodzin.
Po blisko półtora roku ktoś się wprowadza. Nowe rządy zwiastuje rząd kosmetyków (chwilę wcześniej na ladzie, teraz wkraczają na terytorium jednej z trzech szklanych półek). Wkrótce zdobędą pozostałe kondygnacje. Po cichu,
pod pretekstem pójścia za potrzebą. Nie, nie brnąć w stereotypowe relacje: damsko – męskie, męsko – damskie, niczym przypis do światłości, którego wielkość rzuca cień na trzy czwarte strony; przeszkadza cieszyć się chwilą
ujrzenia strzępów czyjejś obecności. Ona tu była, tam pewnie śpi w autokarze. Są za to: lakier, gumka oraz szczotka do włosów. Ciemnych jak przeszłe sprawy. O włosach ciężko jest jednak pisać po Auschwitz.
Gdzie indziej
Wyniesiony na trzecie piętro, obojętny wobec schodów. Schody mają taką przypadłość, że kończą to, co zaczęły. Od trzech lat prowadzą mnie wyłącznie w jedno miejsce. Nie wiem, którzy sąsiedzi są prowadzani gdzie indziej.
Schody mają taką przypadłość, że kończą to, co zaczęły. Dostrzegam ich koniec tylko z jednej strony. Nie wiem, którzy sąsiedzi są prowadzani gdzie indziej. Poznanie położonych nade mną mieszkańców jest bezcelowe.
Dostrzegam ich koniec tylko z jednej strony. Od strony pleców, kiedy wspinają się wyżej. Od tej strony poznanie położonych nade mną mieszkańców jest bezcelowe. Nie ma nic gorszego jak lenistwo, to idzie piętrami.
Od strony pleców, kiedy wspinają się wyżej. Od tej strony przychodzą sąsiedzi, takim mówimy „dzień dobry”. Nie ma nic gorszego jak lenistwo, to idzie piętrami. Od trzech lat prowadzi mnie wyłącznie w jedno miejsce.
Sytuacja wyjściowa
Kamieniu, czy naprawdę liczyłeś, że jeśli potknę się o ciebie, to potknięcie będzie świadczyć o twoim istnieniu?
Wertując Empik
Być może istnieje równoległa rzeczywistość, w której Polska to mocarstwo ze stolicą w Moskwie.
W której najlepsze drużyny oddają mecze walkowerem, pozwalając każdorazowo wywalczać tytuł mistrza świata i Europy.
W której mistrzostwa są organizowane tylko u nas, jak igrzyska, a otwarcie sprowadza się do czterogodzinnej mszy –
odprawianej na stadionie imienia tych, co zginęli walcząc z ludźmi o innych poglądach.
W której Matka Boska nie jest wcale Żydówką, a Polką – dokładnie Matką Boską Częstochowską.
W której Finowie porzucili swój model edukacji na rzecz polskiego i przestali przesiadywać w domach, lecz przed nimi.
W której nie ma surowca, jakiego byśmy nie mieli, przez co Stany coraz głośniej mówią o konieczności interwencji.
W której Niemcy to państwo słabo rozwinięte i w rocznicę bitwy pod Grunwaldem są zabijani naprawdę.
W której współczynnik przyrostu jest na tyle duży, że postanowiono zlikwidować szpitale i uziemić karetki.
W której wszystkie dzieci świata uczą się patrzeć na siebie wilkiem i wszystkie rodziny świata do sandałów zakładają skarpetki.
W której każdy poliglota mówi „kurwa” na powitanie i „ja pierdolę” – na zakończenie dnia.
Być może jednak istnieje równoległa rzeczywistość, w której sprawy mają się nieco inaczej. Lepiej?
Z przygotowywanej książki, „Product placement” [Biblioteka Współczesnej Poezji Polskiej, „Zeszyty Poetyckie”, 2014] |