Rekonesans wśród ruin |
Karol Samsel
KORIOLAN:
O, świecie, Jak wszystko w tobie zdradliwie się zmienia!
W. Shakespeare, Koriolan, przeł. St. Barańczak, Kraków 2003.
Pół mogłoby stać się requiem Marcina Sendeckiego. Począwszy od motta książki przypisywanego francuskiemu aniołowi śmierci, Saint-Justowi, skończywszy zaś na przeszywającym Dobranoc, piersi poranne... z finałowego wiersza zbioru, głos mówiący prowadzi nas przez pejzaż rozbicia i destrukcji, ujawniając, że fundament światoobrazu sam w sobie musi być w tej liryce nieidentyfikowalnym szczątkiem całości. Nawet pytanie o to, co z nami będzie, jest w tych kontekstach zupełnie nie na miejscu – nic z nami nie „jest”: nie dzieje się nic ani w naszych centrach, ani poza nimi, stanowimy wyłącznie irracjonalne prześlizgiwanie się między nazwami stanów rzeczy. Niespełna 30-stronicowy tomik Sendeckiego jest historią zwyrodnienia wszelkich referencji językowych. I choć Saint-Just powiada w otwarciu tej dziwnej kroniki: mordercy winni nosić ubiór czarny przez całe życie; będą karani śmiercią za zrzucenie tego ubrania, to doprawdy nietrudno odgadnąć, kogo rzeczywiście w świecie Sendeckiego ten nakaz się tyczy. Czy bowiem nie jest tu mowa o szczelnych skafandrach języka, które dają rozpoznanie i wysyłają sygnał ostrzegawczy do reszty pobratymców? Właśnie one sublimują prawdę o tym, że poeta jest mordercą, berserkerem, bynajmniej nie bliźnim, czarny ubiór kodu zaś daje mu ukrycie w cieniu komunikacyjnej dyscypliny, literackiej konwencji i symboliki. Przede wszystkim z tego powodu najnowszy zbiór poetycki Marcina Sendeckiego to znak filozoficznego samobójstwa, a więc forma requiem, swoistego dobranoc. Pół jest ostatecznym obnażeniem, najdalszym rozpoznaniem artysty - saint-justowski ubiór zostaje zrzucony, ujawniając najczystszy terror poeticus. Wszystko staje się jasne – poeta popełnił zbrodnię i przyznaje się do niej, zrzuca skórę języka, tym samym skazując siebie na śmierć. Czyni to rozmaitymi sposobami, zdjęcie „czarnego ubrania” nigdy w literaturze nie było tak trudne jak dzisiaj, wobec krytycznego spojrzenia tak wielu mistrzów filozoficznej podejrzliwości. Sendecki dewaloryzuje narrację poetycką za pomocą semantycznych dystrakcji, komunikacyjnego dyssensu, a także pastiszu, choćby w wierszu Jedna:
Po pierwsze Po zygzak potu Po skan
Na wylot Na wyrost Na śmieć
Duchu Święty, gołębico, zleć! Duchu Święty, nad tą pieśnią świeć
Jet lag
wądół jar
pół
(M. Sendecki, Jedna)
Poeta bezustannie formułuje w wierszach toki askładniowe i demontuje architekturę tekstów. Wytwarza antyleksemy, językowe nowotwory, będące raczej parodystycznymi wcieleniami neologizmów niż nimi samymi. Co jednak najważniejsze, autor Pół, aby uzyskać efekt językowej śmierci, wytwarza ciągi asocjacyjne, konkurencyjne wobec tych przyjętych przez logikę języka. Ta stała cecha twórczości Sendeckiego w najnowszym zbiorze przyjmuje postać wręcz hiperboliczną. Do tego stopnia, że mowa tu raczej nie o nowej asocjacyjności czy o odrodzonej logice mowy, ale raczej o radykalnej dysocjacji znaczeń (zwłaszcza co do operacji na metaforze) i o językowej antylogice. W wierszu Styl chociażby kontrastowanie obrazów przebiega w ramach archaizującej apostrofy do serii przedmiotów powiązanych ze sobą pozalogicznie (a wręcz na poły absurdalnie):
uklejo stynko wodne panny zwinne
uklejo stynko chłonne ognie w toni
uklejo stynko oczy dnia pięknego
uklejo stynko zwięzły mrok u burty
(M. Sendecki, Styl)
Pół jest niewątpliwie najodważniejszym tomikiem wierszy Marcina Sendeckiego. W świetle tej pozycji poprzednie zbiory poety, Z wysokości. Wiersze z lat 1985-90 (1992) czy Opisy przyrody (2002) zdają się stanowić jedynie przygotowanie do stworzenia tytułu rozrachunkowego, definitywnie kwestionującego ideę odniesień przedmiotowych w języku i negatywnego wobec wszelkich retoryk substancjalizujących znakowy charakter obrazu świata. Przekaz Sendeckiego jest wyraźnie antyhermeneutyczny – stendhalowskie „zwierciadło przechadzające się po gościńcu” należy jak najszybciej wytrącić sobie z rąk: i tak pozostawiło już na nich zbyt wiele otwartych ran, i tak doprowadzą one w końcu do wykrwawienia. Mordercy muszą umrzeć, w czarnym ubraniu, z lustrem na rękach - czy też bez nich. Język zawsze dopomina się o swoje: do tego stopnia, że częściej przypomina koszulę Dejaniry niż garnitur idealnie skrojony na winowajcę.
Marcin Sendecki, Pół, Biuro Literackie, Wrocław 2010. |