Marcin Cielecki |
Fiodor Dostojewski pisze list do żony Anny
Teraz śpisz. Ja piszę. Oddaleni od siebie o parę kroków, biurko, kilkumetrowy dywan, łóżko, irytacje ciał, wcześniejszą kłótnię i wzajemne przeprosiny. O potoki dreszczy, które wstrząsają moim ciałem podobnie jak twoim , gdy twój nagi kark. Noc przynosi mi w pysku odgłos twojego oddechu. Nie mogę Pisać, bólu głowy nie rozprasza nawet światło lampy. A zatem to nie o ciemności tu chodzi. W mej bezradności daję się ponieść tej jednej pewnej rzeczy: wdech, wydech. Prostota, która sama się tłumaczy.
Teraz śpisz. I możesz spać spokojnie, twojego oddechu nie zakłóci nic. Na swoim posterunku męża, pisarza wytrwale trwam zazdrośnie przez ciebie strzeżony.
Moja przyjaciółko, czasem wolę twój oddech od spojrzenia. Zwłaszcza wtedy, gdy uważnie patrzysz mi w oczy. Przecież wiesz, że tam w głębi kotłują się ci wszyscy oni. Diaboliczny a więc rozdarty w sobie Swidrygajłow, obleśny Łużyn, student, co porwał się z czynem na myśl. Wciąż wędrują razem Rogożyn i idiotyczny książkę Myszkin, Sonia ze zrozumiem patrzy na Nastasję, lecz z dziecięcym lekiem spogląda na Inkwizytora... Nawet nie pamiętam wszystkich golemów wyobraźni, których powołałem do życia tam, za oczami. Żywi czy martwi, oddychają, toczą swe przeklęte problemy.
Są we mnie.
I zrozum, jeden w tym wszystkim starzec Zosima.
Dlatego już wiesz, czemu czasem cię biję.
Dlatego już wiesz, czemu czasem modlę się u twych stóp.
* * * Młodymmuszę nauczyć się że z wierszy nie będzie chleba ani dla dwojga nawet dla trojga już raczej szybszy oddech patrzenie w okno twoją twarz pokorne schylenie karku przed kartką świętym zwojem co nigdy nie syci
i sławy z tego żadnej przecież pisze się dla tych kilku przyjaciół którym wstydzimy się przeczytać na głos mowę brzozy dialog ze wschodem zachodem słońca widokiem światła pod korcem
zabroniłem tobie i tobie rozmawiać o tym ze mną i nigdy nie zadałem pytania jak się z tym czujesz gdy widzisz mnie jak ciosem cały dzień to jedno zdanie słowo z uczuciem odnalezienia nazwania bycia u siebie
czołganiem się przez ten dzień kartkę myśl bardzo powoli podobnie inni to trochę pomaga jestem już świat zbawiany jest cicho niewidocznie coraz bliżej mnie
BrewiarzDziadkowi To nie przypadek, że znaleźliśmy się w jednym pokoju. Rzeczywistość nie należy do nas i nigdy naszą nie była. Jedyny wolny stół, gdzie mogłem rozłożyć brewiarz i swobodnie rozwinąć wstęgę psalmów, znajdował się obok twojego snu. Dzieliła nas granica dotyku i ciężki miarowy oddech, przechodzący w charkot, chrapanie, nadymanie żagli sennych łodzi monotonną litanią. Wyrównałem, poczekałem, zrównaliśmy się. Na podłodze rozlałem płomień niecierpliwego uniesienia, dreszcze uwiedzionych, zanurzonych, objęły moje stopy, pełzały miedzianym ruchem po ścianach zanurzonych, objęły czekam, aż z tej namiętności powstanie drabina. Moja. Na razie siedzę trzymając stronnice jak skrzydła orła, anioła. Padające światło łudzi, że wokół piach morze piachu, które się nie rozstąpi przede mną ani nie ulęknie obłoku i skupienia ognia. Patrzę na ciebie jak oddychasz tym wszystkim i nie wstrzymujesz, nie zmieniasz oddechu. W zmarszczkach twarzy widzę moje stworzenie, przejście przez pustynię, przemiennie, przesiedlenie do pokrzyżackiego miasta, poniemieckiego domu. Na historię i psalm zamknięte w pęcherzyku śliny w kąciku twoich ust. Skąd wyszedłem i wracam.
Pociąg
Pamięci Tomasza Mertona Pociąg Szczytno-Olsztyn-Gdańsk. List do Rzymian, peron 1, tor 4, rozdział 8. Łoskot kół, łopot skrzydeł, tchnienie Wiatru. Towarzyszy mi pamięć pożegnania z Babcią, gaworząca litania dwuletniej córki przez zanurzający Chrzest, widok powracających ptaków. Z pola zaoranego, obumarłego, czekającego wielkanocnego powstania, podnoszę wzrok czysty przenikliwy. Muszę objąć wszystko, dostrzec najmniejszego. Dlatego piszę. Wreszcie urosłem to tego, że pisanie może być uświęcające, Sprawiedliwe. Dobre. Doprawdy nie wiem jak nazwać inaczej przemykające domy z czerwonej cegły, przydrożne wierzby zaśnięte w pokorze, twoje czekanie na mnie i to uczucie rodzącej się we mnie pieśni, jeśli nie Synostwem Bożym. Nareszcie jestem, jadę, czuję pociąg do nieba.
List do Davida Lyncha
wiem że nie przeczyta pan tego listu nie jest to w twojej mocy
zatrzymałem się w hotelu zagubiona autostrada to pobocze mojej drogi paskudna krecha na szybie świata brak wiadomości cisza i nie wiem jak spędziłem tamtą noc pamiętam drzwi się zamknęły ktoś wyciągnął rękę do mnie po mnie wtedy spadła ciężka kurtyna nocy
to prosta historia wystarczy ciche miasteczko i dzikość serca wiemy o tym obydwaj ale wczoraj w hotelu nagle wszystko się poukładało nic o której nie wiem
był nóż i krew czy cichy pakt z szyderstwem w tle kobieta na chropowatej jednodniowej pościeli a może przez cały czas siedziałem przy oknie w mroku czekając światłą z nieba z ziemi
noc o której nie wiem jest namiętnością
dziś rano dostarczono list który wysłałem poprzedniego wieczora do samego siebie
właśnie go czytasz
* * * nie rozpaczaj że nie zdołałeś przeczytać wszystkich pism traktatów ludzkich żywotów ani nawet odczytać linii papilarnych życia i słojów drzew
że z tego siedzenia nad kartką tak niewiele słów że mądrość twoja nie należy do ciebie a była i jest dziedzictwem przodków których imion nie znasz do dziś
że brał cię pusty śmiech nad swoją upartą wspinaczką po szczeblach drabiny niewidzialnej – przecież mignęła czasem myśl słowo i czułeś że jesteś wyżej dalej bliżej
że w apetycie swym snułeś zachłanne plany na chwałę i pychę a gdy kogoś w pokorze wynagradzała łaska w złości wolałeś ciszę i śpiew skowronka
zaprawdę będzie ci to odpuszczone
w ostatniej chwili
gdy będziesz gotów |